Poranna podróż do pracy nie bywa z reguły czymś nadzwyczajnym. Wsiadasz, jedziesz kilka(naście) minut, wysiadasz. W międzyczasie słuchasz muzyki, czytasz książkę, wpatrujesz się w szybę. Albo obserwujesz ludzi. I tak całkiem przypadkiem zdajesz sobie sprawę, że zauważyłeś dysonans. Nie, nie chodzi o niedokładny rym czy niezgodność brzmienia (potwierdzone przez słownik języka polskiego). Chodzi o zauważalny brak zgodności, zaskakującą niespójność.
W tramwaju zauważam kobietę ubraną w granatowy płaszcz Burberry i drogie beżowe szpilki, dzielnie trzymającą poręcz i małą torebkę w drugiej ręce. Stwierdzam, że byłaby niezłym przykładem eleganckiej kobiety z klasą. Gdyby nie usta. Wściekle różowe, nastrzyknięte usta. Właściwie to górna warga, z opuchlizną przypominającą tę po ukąszeniu osy. Bo dolna była przecież naprawdę ładna i naturalna. Przyglądam się coraz bardziej, a w mojej głowie krążą wściekle dwa słowa: dysonans i piękno.
Dlatego nie bierz ze mnie przykładu i nie odrzucaj kogoś z powodu błahego powodu. Zaglądaj głębiej, inni twierdzą, że warto.