Grandma's notes
12/21/2014
Koniec roku zbliża się wielkimi krokami. To dla wielu dobry powód, by usiąść z laptopem na kolanach i wystukać kilka zdań o tym, co kogo spotkało w tym mijającym roku. O postanowieniach noworocznych i innych 'must have' świątecznego sezonu. Nie o tym jednak piszę w środku nocy. Zebrało mi się w samotności na wspomnienia. Świszczący za oknem wiatr wciąż nie daje mi spokoju, herbata już dawno wystygła, a wszystkie serialowe zaległości już nadrobiłam. Co więc pozostaje innego niż wspominanie?
Wymarzony domek dla lalek, gry planszowe, pluszaki. Tak naprawdę wielu tych popularnych zabawek nie miałam. Tych, których reklamy masowo pojawiają się w połowie listopada, żeby zawrócić dzieciom w głowach i zachęcić rodziców do kupienia ich swoim pociechom. Wpatrzona w ekran telewizora wyobrażałam sobie, jak pod choinką znajduję najnowszą lalkę, albo inne wymyślne cuda technologi stosowane w zabawkach. Lecz na marzeniach zazwyczaj się kończyło.
Na brak zabawek jednak nigdy nie narzekałam, wręcz przeciwnie. Wiele z nich mama zrobiła dla mnie samodzielnie. Wspomniany właśnie domek, nosidełko, ubranka dla dzidziusia czy tych przesadnie szczupłych lalek z wyginanymi rękami i nogami. Przeglądając wczoraj zdjęcia i aukcje, uświadomiłam sobie, że to właśnie te zabawki wspominam najmilej. Nie te, które zostały kupione za ciężko zarobione i odkładane przez dłuższy okres czasu pieniądze. Te, w które włożono serce i na zrobienie których poświęcono naprawdę sporo czasu. To właśnie nimi bawiłam się najchętniej i do nich mam największy sentyment.
Mimo, że do najmłodszych już nie należę, lubię czasami otworzyć pudełko ze swoimi skarbami i na nie popatrzeć, odświeżyć. Przywołać te beztroskie lata dziecięcych fantazji. To jedne z najcenniejszych wspomnień, które obijają się gdzieś tam w mojej pamięci długotrwałej. Odczuwam wtedy wdzięczność do rodziców za ogromne poświęcenie i stworzenie czegoś, czego nie da się kupić. Z perspektywy czasu bardziej docenia się to, w co włożono serce i co zrobiło się z miłości, niż to, co kupiło się w markecie. Dla mnie ich starania i spełnianie dziecięcych marzeń to coś, czego nie da się opisać słowami. I za co będę wdzięczna do samego końca.
W dobie wszechobecnej komercjalizacji, pędu i zatłoczonych galerii handlowych, uzmysławiam sobie, że zbyt mało jest w nas samodzielności. Że często idziemy na łatwiznę, kupujemy byle co, byle szybko. Nie liczy się wartość i sens zakupu, a cena. Na hasło promocja, tłumy biegają po sklepie jak oszalałe, jeden nie zważa na drugiego. Zatrzymałam się na chwilę i doceniłam zamierzchłe czasy. I, choć na przekór panującej modzie, będę chciała do nich wrócić. By za dziesięć lat móc ponownie siąść na chwilę, znów zrobić notatki starszej babki, i powspominać rzeczy, w które ktoś włożył odrobinę samego siebie.
fot. deviantart/google
0 komentarze