Na dystans
3/02/2015Trzymamy się. Na dystans. I żałujemy później, że znów było nudno i nijako. Albo że nie było wcale. Bo wizja poniżenia nas paraliżuje. Siadamy cicho z przezroczystym kieliszkiem w prawej ręce i udajemy, że wszystko jest okej. Dusimy w sobie emocje i oczekiwania. Przestraszeni błądzimy wzrokiem po ekranie i czekamy na przełom. Nie ze swojej, z tej drugiej strony.
Trzymamy się na dystans, bo obawiamy się skutków zaangażowania. Często nam się obrywa za złamanie bariery i bycie zbyt śmiałym. Nie zawsze umiemy ocenić, czy powinniśmy być blisko, czy może jednak daleko. Szukamy wtedy złotego środka, lokujemy się gdzieś pomiędzy i czekamy na jakiś znak. Gorzej, jeśli obie strony stoją w miejscu i obserwują się nawzajem. Bolesna konsternacja.
O strachu można pisać wielokrotnie. Może popadam w monotonię, bo przecież dopiero co przerażona kalkulowałam. Ale nie zawsze takie analizy mają sens. Są takie chwile, kiedy nie pozostaje nic innego niż rozczarowanie. Kiedy można powiedzieć tylko nie zrobiłam kroku do przodu. Tak, ciągle stoję w miejscu. A było we mnie tyle nadziei. I na koniec dopisać do bilansu jedynie kolejną porażkę, choć nasz emocjonalny majątek się nie zrównoważy, bo po drugiej stronie brak specjalnych osiągnięć. Z jakiego powodu? Ze strachu. Dlatego rzęsy pomalowałam pierwszy raz dopiero następnego dnia. A My wciąż trzymamy się na dystans...
fot. tumblr/google
0 komentarze