Relacje wirtualno-realne
9/17/2015
Zarzekałam się, że nie będę tu pisać o związkach, miłosnych rozterkach i (nie)romantycznych uniesieniach. I jak to zwykle z moimi postanowieniami bywa, najpierw są, a po jakimś czasie już ich nie ma. Kolejny wymysł skreślam więc z listy 'never ever' i wpisuję go na listę 'done'. Zawsze tak jest.
Relacje wirtualno-realne są trudne. Są cholernie trudne.
Starannie dobieramy słowo do słowa, tworząc zdania przemyślane kilkanaście razy przed kliknięciem wyślij. Żeby nie powiedzieć za dużo albo za mało. Żeby przypadkiem nie okazać zbytniego ładunku emocjonalnego, którego przekazanie za pomocą okrągłych żółciutkich kulek jest trudniejsze niż nam się wszystkim może wydawać. W każdą wiadomość wkładamy mnóstwo wysiłku, a po godzinie i tak dochodzimy do wniosku, że najchętniej cofnęlibyśmy czas i napisali to jakoś inaczej.
W każdym dwukropku z gwiazdką dopatrujemy się szczerego całusa, niekoniecznie w policzek. W każdym średniku z nawiasem szukamy prawdziwej radości lub smutku. W każdym znaku mniejszości, zestawionym z trójką, widzimy miłosną aurę. W każdym słowie szukamy tego czegoś, co mówi nam, że słusznie trwamy i nie żyjemy wyobrażeniami. I wydaje nam się, że to znajdujemy. Wydaje.
Kiedy (...)
To wszystko mogłoby oznaczać, że internetowe relacje nie są tak łatwe i przyjemne jak się nam wszystkim wydaje. Że wcale nie idziemy na łatwiznę. I jest w tym trochę prawdy. Tylko trochę.
Niby zawsze idziemy na łatwiznę, bo taką mamy naturę. Z drugiej jednak strony, przychodzi taki etap, w którym zamiast sobie te nasze relacje ułatwiać, gmatwamy je jeszcze bardziej. W pewnym momencie zapominamy się i nie myślimy o tym, że zakończenie wcale nie musi być bajkowym happy endem. Bo wiecie, przejście ze świata wirtualnego do realnego może po prostu nie nastąpić.
Zapominamy o tym jednym małym ale, kiedy śnimy o pocałunkach na środku Mostu Gdańskiego i romantycznych spacerach nad Wisłą nocą.
Kiedy wydaje nam się, że za chwilę otworzymy drzwi i wirtualne profilowe zamieni się w tego jedynego, z butelką wina i bukiecikiem kwiatów.
Kiedy nastają jesienne wieczory, a my, zanurzone w lekturze jednej z tych książek, którą polecił nam przeczytać, marzymy o bliskości, cieple i zrozumieniu, bo po prostu bardzo nam ich brakuje.
Trzy w tył
Z krainy złudzeń wybudza nas spostrzeżenie, że na darmo cieszyliśmy się z kroku zrobionego wprzód, bo przed chwilą zrobiliśmy trzy w tył.
Spotykamy się po roku i widzimy wyraźnie, że siedząc twarzą w twarz potrafimy rozmawiać o filmach, muzyce czy klęskach żywiołowych, ale nie o Nas i każdym z osobna. Rozumiemy, że być może nigdy wyobrażenia i marzenia nie staną się rzeczywistością.
Umiemy żyć w świecie wirtualnym, umiemy żyć w realnym. Często nie umiemy jednak przejść z pierwszego do drugiego. Ta cienka granica staje się barierą nie do pokonania. Wszyscy śnimy o romantycznych związkach jak z bajek i wielu naprawdę w takich żyje. Boję się jednak, że te udane wirtualne nie stają się realne.
-
Relacje wirtualno-realne są trudne. Są cholernie trudne.
Starannie dobieramy słowo do słowa, tworząc zdania przemyślane kilkanaście razy przed kliknięciem wyślij. Żeby nie powiedzieć za dużo albo za mało. Żeby przypadkiem nie okazać zbytniego ładunku emocjonalnego, którego przekazanie za pomocą okrągłych żółciutkich kulek jest trudniejsze niż nam się wszystkim może wydawać. W każdą wiadomość wkładamy mnóstwo wysiłku, a po godzinie i tak dochodzimy do wniosku, że najchętniej cofnęlibyśmy czas i napisali to jakoś inaczej.
W każdym dwukropku z gwiazdką dopatrujemy się szczerego całusa, niekoniecznie w policzek. W każdym średniku z nawiasem szukamy prawdziwej radości lub smutku. W każdym znaku mniejszości, zestawionym z trójką, widzimy miłosną aurę. W każdym słowie szukamy tego czegoś, co mówi nam, że słusznie trwamy i nie żyjemy wyobrażeniami. I wydaje nam się, że to znajdujemy. Wydaje.
Kiedy (...)
To wszystko mogłoby oznaczać, że internetowe relacje nie są tak łatwe i przyjemne jak się nam wszystkim wydaje. Że wcale nie idziemy na łatwiznę. I jest w tym trochę prawdy. Tylko trochę.
Niby zawsze idziemy na łatwiznę, bo taką mamy naturę. Z drugiej jednak strony, przychodzi taki etap, w którym zamiast sobie te nasze relacje ułatwiać, gmatwamy je jeszcze bardziej. W pewnym momencie zapominamy się i nie myślimy o tym, że zakończenie wcale nie musi być bajkowym happy endem. Bo wiecie, przejście ze świata wirtualnego do realnego może po prostu nie nastąpić.
Zapominamy o tym jednym małym ale, kiedy śnimy o pocałunkach na środku Mostu Gdańskiego i romantycznych spacerach nad Wisłą nocą.
Kiedy wydaje nam się, że za chwilę otworzymy drzwi i wirtualne profilowe zamieni się w tego jedynego, z butelką wina i bukiecikiem kwiatów.
Kiedy nastają jesienne wieczory, a my, zanurzone w lekturze jednej z tych książek, którą polecił nam przeczytać, marzymy o bliskości, cieple i zrozumieniu, bo po prostu bardzo nam ich brakuje.
Trzy w tył
Z krainy złudzeń wybudza nas spostrzeżenie, że na darmo cieszyliśmy się z kroku zrobionego wprzód, bo przed chwilą zrobiliśmy trzy w tył.
Spotykamy się po roku i widzimy wyraźnie, że siedząc twarzą w twarz potrafimy rozmawiać o filmach, muzyce czy klęskach żywiołowych, ale nie o Nas i każdym z osobna. Rozumiemy, że być może nigdy wyobrażenia i marzenia nie staną się rzeczywistością.
Umiemy żyć w świecie wirtualnym, umiemy żyć w realnym. Często nie umiemy jednak przejść z pierwszego do drugiego. Ta cienka granica staje się barierą nie do pokonania. Wszyscy śnimy o romantycznych związkach jak z bajek i wielu naprawdę w takich żyje. Boję się jednak, że te udane wirtualne nie stają się realne.
pic. pinterest
0 komentarze